sobota, 9 grudnia 2017

[102] Islandia w pigułce - Volcano House

źródło: hiticeland.com

Mało jest na świecie rzeczy, które przerażają mnie bardziej niż klęski żywiołowe. To jedna z niewielu rzeczy, na które człowiek nie ma absolutnie żadnego wpływu. I to właśnie mrozi krew w moich żyłach – fakt, że kaprys natury w postaci tsunami, trzęsienia ziemi czy wybuchu wulkanu to coś, czego nie jesteśmy w stanie powstrzymać ani temu zapobiec. Możemy jedynie próbować to przewidzieć, by zminimalizować tragiczne skutki.

Ten tekst będzie właśnie o tej ostatniej z wymienionych przeze mnie sytuacji – o wybuchach wulkanów. Pamiętam jak podróżując po Islandii dwa lata temu zupełnym przypadkiem trafiliśmy do maleńkiego muzeum poświęconego wybuchowi wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 roku. Wyszłam stamtąd zdruzgotana: dopiero wtedy dotarła do mnie skala zniszczeń, które wyrządziła erupcja. Wspominałam tamtą wizytę bardzo dobrze, toteż tym razem przed wyjazdem postanowiliśmy zrobić porządny research i tym sposobem dotarliśmy do Volcano House w Reykjaviku.


Po przemiłym (polskim! :) ) powitaniu rozpoczęła się pierwsza część zwiedzania, czyli godzinny seans. Film dotyczył dwóch znaczących we współczesnej historii Islandii erupcji wulkanów: Eldfell leżącego na wyspie Heimaey (1973 rok) oraz właśnie Eyjafjallajökull (2010). Poczułam się dokładnie tak jak te dwa lata temu – przerażona, a jednocześnie skrajnie zafascynowana. Ku mojemu zaskoczeniu, seans praktycznie w ogóle się nie dłużył! (A biorąc pod uwagę, że szczyt moich możliwości jeśli chodzi o wszelką kinematografię to 20-minutowy odcinek serialu, bo potem zaczyna mi się nudzić, jest to całkiem niezły wynik.)


Pamiętacie, gdy byliście mali i razem z wycieczką szkolną odwiedzaliście muzeum? Pamiętacie tę nieodpartą chęć dotknięcia wszystkich eksponatów i wyraźne zakazy nauczycielki i prawdopodobnie wszystkich pracowników placówki, że nie można niczego dotykać? Mnie to denerwowało jak nie wiem. Może dlatego w Volcano House poczułam się tak dobrze!

Po wyjściu z sali kinowej przeszłyśmy z Zuzą do sali z eksponatami. Stałam przez kilka sekund nieco przymulona, usiłując przyzwyczaić się na nowo do światła, kiedy usłyszałam głośne:

- Ej stara! TUTAJ MOŻNA DOTYKAĆ RZECZY!!!

Może dla większości z Was nie jest to nic nadzwyczajnego, jednak ja poczułam się jakbym była znów na wycieczce szkolnej w podstawówce. Wystawa składa się w większości z przepięknych skał wulkanicznych w dosłownie każdym możliwym kolorze i kształcie. I każdą z nich można wziąć do ręki! Chodziłam jak w amoku, dotykając wszystkiego; łącznie z rysowaniem wzorków w pojemnikach z pyłami z różnych etapów erupcji Eldfell i Eyjafjallajökull. Każdy z eksponatów jest krótko i treściwie opisany, jednak robi to wszystko o wiele, wiele większe wrażenie w momencie, kiedy ogląda się je z bliska i można samodzielnie sprawdzić palcami ich fakturę.















Tak, możliwość dotykania eksponatów to niewątpliwie to, co ujęło mnie tu najbardziej! :)



Tekst powstał we współpracy z Volcano House        

Wszystkie zdjęcia objęte są prawami autorskimi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz